niedziela, 18 sierpnia 2013

Heima - czyli świat kończy się w Islandii.


Wyobraź sobie wieczór, dość chłodny, ale siedzisz przy ognisku, więc jest w porządku. Jest koc, dwie lampki z czerwonym winem i Twoja miłość. Nad głową bezkres grafitowego nieba z niezliczoną ilością gwiazd. W takich warunkach poznaję Heimę... No dobra, prawie takich.
Heima... Stu minutowy zapis z serii koncertów Sigur Rós po ich rodzinnym kraju, ale przede wszystkim, jest to obraz Islandii. Muzyki, ludzi, trochę zwyczajów jakie tam panują a przede wszystkim miejsc i piękna, jakie ofiarują światu. Wszystko to sprawiło, że zakochałam się w tym miejscu. Mam straszną ochotę poznać je bliżej, nauczyć się kilku słów w ich języku, poznać ich kulturę, zwyczaje. Być tam na tyle, na ile jestem w stanie. 

Islandia wydaję się być tak wolnym miejscem. Spokojnym i pozbawionym wszelkich trosk i złej energii. Całkowicie innym światem. Cała ta muzyka złączona z obrazem w całość, wykreowała w mojej głowie obraz Islandii, jako miejsca całkowicie odciętego od reszty społeczeństwa. Dającego spokój i ukojenie. Pozbawionego gwaru, hałasu, wielkich budynków, pędzących samochodów, a przede wszystkim pośpiechu.







Ludzie tam wyglądają na naprawdę szczęśliwych. Ma się wrażenie, że są jedną wielką rodziną. Ta lokalna wolność połączona z przecudownymi widokami gór, wody, zieleni, gdzie ludzka chęć zdobycia pieniądza idąc po trupach jeszcze nie dotarła, miejsc tak mocno poszukiwanych w dzisiejszych czasach, tworzy obraz tak  idealny, że narodziła się we mnie chęć bycia z tymi ludźmi, tworzenia razem z nimi tej wspólnoty, bycia tam, oglądania tych wszystkich przecudownych miejsc na własne oczy, poczucia tego samego powietrza, zapachu trawy i unoszącej się bryzy. 
Teraz już wiem, że świat kończy się na tej małej wysepce.  





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz