sobota, 21 września 2013

Może jutro zgaśnie słońce

Boję się upływu czasu. Tego, że żyjąc w tak dużym zgiełku, życie przeleci mi przed nosem, a ja będę stała jak osłupiała i gapiła się na to wszystko z boku, nie robiąc nic, aby to zmienić. Sparaliżowana strachem i pozbawiona wszelkiej możliwości zatrzymania tego przebiegu zdarzeń. Z tego strachu, moje wnętrzności zamienią się w papkę i wyleją ze mnie, a ja nadal będę w stanie tylko stać.
Boję się, że nie zdążę zrobić wszystkiego, co bym chciała, że plany które kiedyś zapiszę na żółtych samoprzylepnych kartkach i przykleję na lodówkę zostaną na niej na zawsze. Nie będzie na to ani czasu, ani pieniędzy. 
Boję się, że kiedyś wstaniesz, z poważną i lekko przestraszoną miną i powiesz - wychodzę - i nigdy nie wrócisz. Pozostawisz cholerną pustkę, dziurę nie do pokrycia. Moje serce wtedy pęknie i rozbryzga się po ścianach i meblach naszego domu. Rzeka rozpaczy wyleje i przestaniemy istnieć.
Boję się, że będę bała się jeszcze bardziej. Wszystkie moje małe strachy urosną na tyle, że będą większe ode mnie i wtedy nie dam im rady. Wykończą mnie, pozbawią wszelkiej nadziei i życia. Zniszczą wszystko to, co będę budować przez lata. 
Boję się jeszcze, że zgaśnie słońce... bo przecież może.





























niedziela, 1 września 2013

"Blue Jasmine", czyli nowy Allen na salonach.



"Niektórzy piszą o powrocie do jego dawnej, mistrzowskiej formy, inni o nowym rozdziale w karierze reżysera."

"Film zebrał świetne recenzje: "The New York Times" nazwał go rewelacyjnym, a "Rolling Stone" stwierdził, że Allen jest w szczytowej formie."

"Reklama kłamie, to NIE JEST komedia. Chyba najcięższy dramat Allena. Świetny!" 

"Blue Jasmine wibruje błyskotliwymi dialogami i przyciąga aktorską energią. Opowieść o kobiecie, która traci wszystko prócz złudzeń, to najlepszy od lat film twórcy Zeliga"

"Najnowszy Allen nas nie zawiedzie. Genialny aktorsko i dobry dramaturgicznie film spełni oczekiwania wielu fanów reżysera. Blue Jasmine jest historią tragikomiczną. Śmiejemy się ze świetnych dialogów, zachowań bohaterów, a poważniejemy podczas poznawania i po przemyśleniu historii tytułowej Jasmine."



  Jako że Allen, jego teksty, sposób bycia jak i sama osoba ,są moją miłością to zaraz po premierze Blue Jasmine w Polsce, zaczęłam się rozglądać za jakimiś pierwszymi opiniami i nie sposób ulec takim nagłówkom i fragmentom recenzji. Dlatego też, moje postanowienie "nigdy więcej nowego Allena!" legło w gruzach. No cholera jasna, "świetny", "najlepszy od lat". "powrót do mistrzowskiej formy" i jak tu nie iść na to do kina? Więc spakowaliśmy manatki, wsadziliśmy tyłki w pociąg Kolei Mazowieckich i zmieniliśmy repertuar z Miłości Dzierżawskiego, na Allena właśnie i nie do końca jestem pewna, czy to był ten sam Allen, którym zachwycają się na każdym kroku. 


   Cała historia opowiada o kobiecie, gdzieś w granicach czterdziestki, która stanęła na życiowym zakręcie. Poznajemy jej przeszłość przeplataną między głównym wątkiem w teraźniejszości. W dość krótkim czasie straciła męża, pieniądze i swoje luksusowe życie. Los zmusił ją do zamieszkania z siostrą, która żyła w całkowicie innej klasie społecznej, a co za tym idzie, odmienił życie Jasmine o 180 stopni. Pojawia się jednak iskierka nadziei, na powrót do dawnego życia, w postaci Dwight'a. 
Jedyny Allenowski akcent, to neurotyzm jaki przejawia główna postać. Brak stabilizacji emocjonalnej, roztargnienie, nadużycie leków uspokajających i alkoholu, czy prowadzenie rozmów z samą sobą na środku ulicy. I tutaj muszę się zgodzić, Cate Blanchett miała swoje pięć minut. Rolę neurotyczki odegrała nieźle. Była bardzo naturalna i wiarygodna. Wstrzymałabym się jednak z określaniem tej roli mianem oscarowej.
  (...) pokładamy się ze śmiechu, słysząc świetne tyrady autorstwa Allena znakomicie wygłaszane przez aktorów." I po przeczytaniu takich zdań w recenzjach, tylko utwierdzam się w przekonaniu, że mówimy o całkowicie innym filmie. Wspominając Miłość i Śmierć, Zeliga, Annie Hall czy Manhattan dzięki którym pokochałam i poznałam doskonale poczucie humoru Allena, tak w tym filmie, nie byłam w stanie go dostrzec. Jak dla mnie Blue Jasmine to zalatujący nudą, w żaden sposób nie wyróżniający się od reszty komercyjnych filmideł, lecących w śmierdzących popcornem i pełnych szkolnych wycieczek multipleksach. 



  Jak widać, wszystko co dobre szybko się kończy, tak i w przypadku dobrej passy Allena, kiedy to jego filmy naprawdę były w stanie rozbawić do łez, a teksty cytuje się do dzisiaj. Jedyne co mi pozostaje, to wywęszyć podstęp, jakim byłoby przetrzymywanie Allena w piwnicy, przez jakiegoś niespełnionego, komercyjnego reżyserka, który podaje się za starego Woody'iego, bo nie byłby w stanie się wybić spośród całej szarej masy, bo odnoszę wrażenie, że jedynym powodem, dla którego ludzie chodzą do kina na filmy Allena to jego nazwisko, które kiedyś naprawdę coś znaczyło. 

Ocena? Na dziesięć daję pięć i nadal myślę, czy to nie za dużo.